środa, 23 czerwca 2010

Tyk, tyk, tyk...

Tyka sobie czas pomału i znów miałam urodziny.

Tym razem moje cielesne ja postanowiło mi o tym boleśnie i okrutnie przypomnieć - połamało mnie coś strasznie od samego rana.
Oczywiście dało się znaleźć tej sytuacji plusy - można było się bezkarnie pozłościć, można było naciągnąć kogoś na zrobienie obiadu, można było zanudzać wszystkich dzwoniących (dzięki za wytrwałość :) ) relacją o samopoczuciu. Ale przede wszystkim można było się polenić - tylko ja, czereśnie i prezentowa książka.



A wieczorem późnym - zadzwonił listonosz. Zadzwonił pod postacią Bradera z dalekiego kraju. Oj, widziałam, owszem, że coś jest w skrzynce, ale nie chciało mi się zasuwać po kluczyk... Ten wiek ;)
Skoro jednak Brader kazał - poszłam. Warto było. Najpierw uradowała mnie sama różyczka - to ostatnio mój najulubiony znaczek. Dopiero po chwili dotarło do mnie to co obok różyczki. A w kopercie dostałam takich cały bloczek :)




Em i Er - dzięks!

sobota, 19 czerwca 2010

Sobota

Leżę, siedzę, odpoczywam...







Skłamałabym, że się tylko obijam - co chwila z doskoku "coś" robię: wieszam pranie, ładuję kolejną, pięćdziesiątą szóstą w tym tygodniu, pralkę, zmywam, układam, ustawiam, składam... Głównie jednak się lenię.

Delektuję się tym, że wszystko pomału wraca do normalności i ląduje na swoim miejscu. Książki cichcem zajmują regał (nie mam mocy by zmusić się do zrobienia tego za jednym zamachem od A do Z, więc partiami ustawiam po jednej półce, a co!), talerze moszczą się w szufladach, ostatnie puste kartony lądują w piwnicy...

Do normalności wraca też życie drutowe. Wczoraj wytargałam z kartonu sweterek Mag. I przetestowałam nowy fotel - sprawdza się, choć taki kurdupel jak ja potrzebuje dodatkowej poduchy - inaczej fotel jest za głęboki i nie sięgam ręką do podłokietnika. Inna sprawa, że fotel i kanapa to najbrzydsze meble w mieszkaniu i w czasie urlopu planuję uszyć im nowe ubranka.

 




A przy okazji chwalę się nowymi szarawarami. Kiedy zobaczyłam takie po raz pierwszy - chyba w YCD - zastanawiałam się mocno jak można chcieć coś tak nieforemnego nosić. Przedwczoraj kupiłam - trochę na poprawę na stroju po ciężkim pracowym dniu, trochę dlatego, że tanie były i pomyślałam "a co mi tam, najwyżej przerobię na ścierę do podłogi". Ale głównie dlatego, że po okołoprzeprowadzkowych porządkach dość już miałam śmigania w znoszonym dresie i potrzebowałam stroju domowego w wersji de lux - takiego, w którym czułabym się wygodnie, ale w którym nie wstyd otworzyć drzwi sąsiadom :)

I teraz zastanawiam się - jak mogłam ich nie mieć??

czwartek, 17 czerwca 2010

Poprzeprowadzkowa drutowa posucha

Drutów mi się chce! Włóczek, motków, kłębków, kolorów. Prób z farbowaniem wełny. Gazetek!
Siedzenia wieczorami przed TV z robótką w dłoni.

Póki co - zamiast tego - mam sterty kartonów w dziwnych miejscach, karton w włóczkami niedostępny, bo robiący chwilowo za nocny stolik w sypialni, wieczne sprzątanie i zalatanie totalne.
Nie mam w związku z powyższym natomiast: ni grama czasu i siły. Bo jak już wieczór (nadspodziewanie szybko) nadejdzie - to padam jak mały bąk. Autentycznie czuję, że nie utrzymałabym drutów. Nie mówiąc o utrzymaniu powiek...

Ale - pocieszam się - już niedługo.
Mieszkanie coraz bardziej przypomina mieszkanie a nie magazyn. I mam w nim - wreszcie - swój fotel: wygodny, przy oknie i TYLKO MÓJ.
Ba! mam nawet swoje biurko. I będę miała (jak zrealizuję projekt szyciowy) super fajny pojemnik na włóczki.
Jeszcze tylko dwa tygodnie z okładem i nadejdzie wymarzony urlop. Ponieważ przeprowadzka pochłonęła to co się tylko dało - nie wybieram się nigdzie. Tylko ja i druty :) Dwa tygodnie, haha!!

A planów mam - rzecz jasna - co nie miara. Np. takie


jako biurowy bezrękawnik na koszulę


jako biurowa bluzeczka. może bez kwiatów. a może zez



oszalałam na punkcie sukienek i tunik



bardzo oszalałam :)


w innej wersji kolorystycznej, ale podoba mi się idea

Że już nie wspomnę o projektach zaczętych i o całej masie zdjęć zapisanych gdzieś na dysku domowym. Do niektórych projektów mam już włóczki (w tym niedostępnym kartonie), na inne szukam namiętnie..
Póki co jednak pozostaje mi tylko codzienne oglądanie ravelry. I dlatego kolejka tak rośnie :)
I szperanie na mir-knigu co nieubłaganie powiększa wirtualną stertę gazetek ;)

sobota, 5 czerwca 2010

Niewierna...

Bardzo, bardzo się staram, ale wierność ostatnio mi nie wychodzi.
Może to wina tego, że drutowy "ciąg" trwa i chcę wciąż więcej i więcej?
Może tego, że obkupiłam się we włóczki jak nigdy i już, teraz, natychmiast chciałabym spróbować wszystkiego?
Może to ravelry i te wszystkie piękne cuda, które oglądam u innych i które tak mi mieszają w głowie?
Albo tego, że i w polskich wydawnictwach coś drgnęło i zaczęły pojawiać się modele, które chciałoby się wziąć na druty? (Kupiłam ostatnio nową Sandrę 6/2010 - całkiem jest niezła i mam kilka planów z nią związanych)
A może to i wina bliskiej przeprowadzki - czuję się jakoś wewnętrznie rozedrgana i sama nie wiem pakować-się-czy-nie-jak-co-najpierw-czy-może-jeszcze-sobie-podziergać-ale-co-?

Grunt, że efekt jest taki, że zabieram się ostatnio coraz częściej za klika rzeczy na raz, czego do tej pory unikałam jak ognia.
Nawet jeśli uda mi się samą siebie przekonać, że jednak nie powinnam, to chociaż próbek sobie odmówić nie potrafię...

Na sukienkę Olgi - będzie z głowy, robiona od góry, jaki dokładnie przyjmie kształt jeszcze nie wiem :)





środa, 2 czerwca 2010

Wyzwanie podejmuję (i się spowiadam)

Brahdelt wyzwała, więc odpowiadam i pokazuję co w mojej szafie piszczy.
W zasadzie nie jest tak źle - większość moich sweterków lubię - i noszę. Im sweterek "młodszy" tym bardziej, co wynika także z tego, że (mam nadzieję) rozwijam się drutowo. Chociażby wiedząc czego unikać. Ale nie tylko

Jest coś w tym co napisała Fiubzdziu - że nowy sweterek pasuje do wszystkiego :) Tak mam z Beą - moim zdecydowanie ulubionym sweterkiem. Noszę ją do pracy, na wyjścia, po domu...



Inne (tylko domowe, ale taki był plan) zastosowanie ma Malwowa tunika. Kocham ją - z wzajemnością.



Jest noszony także Miejski - ale tu zanosi się na ochłodzenie uczuć. Klasikowi brak tego "ciężaru", który ma choćby Frigya, przez co niebezpiecznie zmienia proporcje na bardziej horyzontalne niż wertykalne - gdyby był tej długości co na tym zdjęciu... ale on się stale skraca i poszerza, mam wrażenie. I niestety się mechaci, choć myślałam, że będzie gorzej.



Ze sweterków starszych uwielbiam Pasiaka. Jest już dość mocno podniszczony, ale przez ostatnie półtora roku eksploatowany ponad normę :)



Wielką karierę w mojej szafie kończy Szary Żakiet. Raz, że trochę mi się znudził (biurowy strój nr 1 AD 2009). Dwa, że (chyba przez pranie pralkowe) trochę się powiększył... Mea culpa



Wchodzimy w erę przedblogową...
Jeden z moich najulubieńców! Mgiełka! Mogłabym ją w kółko nosić - prosta, piękny kolor (foto kłamie), pranie w pralce znosi jak marzenie :)
Niestety nie mam jej zdjęcia na ludziu.



Sonatowy srebrny bezrękawnik latem szału nie zrobił, ale świetnie się sprawdza w biurze do koszuli.



Baaaaardzo długo był ze mną tez mój pierwszy twór drutowy - Grubaśny sweter w warkocze. Bodajże z Chmurki. Pozbyłam się go dopiero w ubiegły weekend - miał z 9 lat a i tak nie poszedł do krainy wiecznych kłębków tylko do ludzi :)



Teraz porażki. Zasadniczo pamiętam (i mam na zdjęciach) 3.

Top z Kocurka (Kotka?). Beznadziejna włóczka i w dodatku zupełnie nie mój kolor.
Poszedł w świat i tam sprawuje się lepiej.



Sasankowy sweterek zgapiony z BonPrix. Niestety fatalnie dobrałam druty (4,0 do Sasanki) i sweterek podjeżdżał do góry, bo był za luźny i za lekki. Ale w sumie mi się podobał - wzór pomogła mi rozpracować (a w zasadzie rozpracowała za mnie) Splocik.



I stary jak świat (7 lat?) sweterek z Medusy. Nie wiem co w nim było nie tak. Podobał mi się, a nie nosiłam go wcale...



Jest jeszcze kategoria "fajne, udane, ale nie dla mnie"
Tu numer 1 to bolerko. Bolerka jednak nie dla mnie (choć jedno lato było jego).



Słodziak. Cudny. Świetnie się nosił. Ale nie miałam dokąd w nim chodzić i - jak dla mnie - zawsze było na niego nie tak (zmarzluch ze mnie, więc mi ramiona marzły ;) a jak był upał to mi było w nim za ciepło). Dostał się do Mag i mam nadzieję, że służy jej dzielnie.



Top w serca był z kolei zbyt wyzywający. Powędrował do Warszawy. Ale nie wiem jakie są jego dalsze losy.



Topy CSI zrobiłam 2. Nazwałam je tak, bo machnięcie jednego trwało tyle co odcinek serialu ;) (no dobra, trochę więcej, ale niewiele). Robione z tasiemkowej włóczki na drutach 7,0 maja bardzo fajny prosty fason.
Różowy był dla mnie zbyt... różowy. Więc się był wydał.



Za to czarny jest ze mną do dziś - i robi za bezrękawnik do koszuli. Tylko kwiatek gdzieś zaginął.



To tylko sweterki dla mnie. Robione "dla kogoś" powędrowały głównie do Olgi - i u niej cieszą się nie słabnącym wzięciem :)

Ech... chyba wrzucę na druty coś dla niej.